Ostatni dzień na południowej wyspie spędziliśmy w drodze do miejscowości Picton, w której znajduje się port, z którego wyruszają promy na wyspę południową (tą bliżej domu!). Jak zwykle nie obyło się bez trasy widokowej i to nie byle jakiej – prowadziła wzdłuż klifu, a zakręty były co 20 metrów, więc było to wyzwanie dla kierowcy, ale jak zwykle świetnie sobie poradził. Tylko po przejechaniu tej drogi było mu niedobrze, tak kręciło, że Bartek pierwszy raz w życiu czuł się źle po prowadzeniu auta.
W samym Picton nie ma zbyt wielu atrakcji. Małe miasteczko, kilka sklepów, knajpek i promy. Szybkie mycie butów przez ochronę biologiczną i załadowaliśmy się do promu. Rejs trwał ponad 3 godziny. Na samym promie poza podziwianiem widoków spędziliśmy czas w tamtejszym kinie. Trochę wiało, trochę kołysało, ale daliśmy radę. Obejrzeliśmy drugą część Mamma Mia, niegodna pierwszej, tylko piosenki się broniły.
Po zacumowaniu do Wellington podjechaliśmy do hostelu (port jest praktycznie w samym centrum) i wybraliśmy się na kolację z Magdą i Kamilem, którzy jadą od Południowej Wyspy do Północnej (w przeciwną stronę niż my). Podczas jedzenia wymieniliśmy się spostrzeżeniami z dotychczasowych przygód i zaktualizowaliśmy naszą wiedzę na temat tego, co się dzieje w Polsce.
Rano obudziliśmy się w mglistym, lekko deszczowym i bardzo wietrznym Wellington. W związku z tym wybraliśmy się zabytkową kolejką na punkt widokowy i do ogrodu botanicznego (logiczne, że w takich warunkach jest najpiękniej). Bardzo udany spacer, prawie wyłącznie we własnym towarzystwie.
Kolejnym punktem był zabytkowy stary kościół św. Pawła, który był całkiem ciekawym przykładem architektury drewnianej (szczególnie na kraj, w którym prawie nie ma zabytków). Niestety duży niesmak pozostawiał fakt, że zaraz przy wejściu były ustawione terminale płatnicze oraz stał koleś, który intensywnie namawiał, żeby przyłożyć kartę lub wrzucić papierowy pieniądz do puszki na kościół. Dodatkowo kilka razy był napis przypominający o tym, że zaraz obok ołtarza jest super sklep z pamiątkami. Sugerowana wpłata kartą to 60 PLN na nasze, spore oczekiwania. To chyba nie taką wizję kościoła miał Jezus, szkoda…
Dalej na trasie był budynek parlamentu. Jako, że co godzinę są tam organizowane wycieczki i do tego darmowe postanowiliśmy wziąć w tym udział. Ciekawe jest to, że budynek ten składa się tak na prawdę z trzech różnych budynków, każdy w kompletnie innym stylu. Szczególnie betonowy okrąglak dobudowany w latach 70tych pasuje jak pięść do oka. Budynek ciekawy również z powodu zabezpieczeń przeciwko trzęsieniom ziemi. Przebudowa fundamentów miała miejsce 25 lat temu i wtedy to rozwiązanie było nowatorskie. Parlament ma przetrwać trzęsienie do 7.5 w skali Richtera. Trochę dowiedzieliśmy się o systemie parlamentarnym w NZ, co w sumie logiczne jest zbliżony do tego w Wielkiej Brytanii. Różnica jest jedna, zasadnicza, nie ma izby lordów, bo nie ma lordów, więc parlament jest jednoizbowy (kiedyś była, ale nic nie robili i wszystko akceptowali, więc ją zlikwidowali). Premierem jest kobieta, nie pierwszy raz z resztą. Natomiast jest to pierwsza premier na świecie, która urodziła dziecko w czasie urzędowania. Był też polski akcent, biało-czerwona szarfa na rzeźbie o szanowaniu multikulturowości.
Niestety nie można było robić zdjęć w środku, więc mamy tylko z zewnątrz.
Ostatni punkt to muzeum narodowe, wybraliśmy się z przewodnikiem na tour o historii Maorysów. Teraz wiemy nieco więcej o historii tej krainy. Mamy jeszcze zamiar dokształcać się w tym temacie to wtedy napiszemy co wiemy.
W Polsce w ostatnim czasie jest szeroka rozmowa o przyjmowaniu uchodźców, w tym temacie natknęliśmy się na tablicę z informacją, że Nowa Zelandia w 1944 roku przyjęła ponad 100 dzieci z Polski, które ciężką pracą przysłużyły się NZ. Tablica wisząca w eksponowanym miejscu poniżej.
NZ jest piękna ! Podróż życia chyba ciągle przede mną. ?
No musze przyznac ze zaczynam powaznie myslec o wybraniu sie kiedys na wycieczke do Nowej Zelandii…
My mozemy tylko przyklasnac pomyslowi wyjazdu do Nowej Zelandii, zdecydowanie wisienka na torcie tefo wyjazdu