Jestesmy w jednym z cudów świata Unesco! Było i jest warto.
No ale po kolei. Zgodnie z oczekiwaniami drugi dzień w resorcie spędziliśmy na lenistwie, leczeniu oparzeń słonecznych z poprzedniego dnia, unikaniu słońca, korzystaniu z basenu. Naładowani nową energią całą niedzielę spędziliśmy w drodze. Najpierw bus z resortu na prom, godzina oczekiwania na prom i 40 minutowy rejs. Później busem do Bangkoku, niby 400km, ale zeszło 6 godzin, chociaż kierowca jechał żwawo. Bus, którym jechaliśmy zabierał 12 osób i rozwoził wszystkich pod dom w Bangkoku, my niestety byliśmy na ostatnim miejscu. Szybko zjedliśmy na lotnisku, 45 minut lotu do Siem Reap i o 21:00 w niedziele jesteśmy w Kambodży.
Po lądowaniu wesoła grupa urzędników (siedziało ich z 10, z czego jedna pani coś szyła, inny pan oglądał internet, inni rozmawiali, ale mimo to poszło całkiem sprawnie) przyznała nam wizę na lotnisku. Koszt 30 USD, jedynie tu i w USA na naszej trasie potrzebujemy płatnej wizy. To co dodatkowo łączy USA i Kambodżę to waluta. Kambodża jednostronnie przyjęła dolary jako swoją walutę, dolary funkcjonują obok miejscowych rieli, przy czym wszystkie ceny są w dolarach. Jako, że w Kambodży nie uznaje się monet, a 1 dolar to tutaj średnio 1/3 domowego, dziennego budżetu to drobniejsze operacje, oraz wydawanie reszty odbywa się w rielach. Dla turystów przelicznik ustalany jest w trakcie transakcji i trudno zgadnąć ile rieli otrzymamy?
Już po przyjeździe mieliśmy pierwszą przygodę. Wieczorem na lotnisku nie dało się kupić karty SIM, więc zostaliśmy bez internetu. Taxi zawiozło nas na wskazany adres, my nie widząc naszego hotelu nieroztropnie powiedzieliśmy taksówkarzowi, że damy radę. No i się krzątaliśmy przez 30 minut szukając umówionego noclegu. Pomógł nam dopiero gość z tuk tuka, który zadzwonił do hotelu, ustalił gdzie się znajduje i zawiózł nas pod drzwi. Ciekawostka – pierwsza gość obwiózł nas przez pół dzielnicy i ewidentnie czuliśmy, że kluczy (pewnie chciał więcej zarobić). Ciekawostka druga hotel był w linii prostej o 200m od miejsca gdzie gość z tuk tuka nas spotkał. Ciekawostka trzecia za podwózkę do hotelu ustaliliśmy zafiksowaną kwotę 5USD. I tutaj zagadka po co kluczyć, nie znamy rozwiązania. Szczęśliwie przed 23 się zameldowaliśmy i poszliśmy spać. Niestety bez internetu podróżowanie bardzo się komplikuje. Kolejnego dnia z rana jeszcze przed śniadaniem kupiliśmy kartę SIM, za 2 dolary:)
Do Kambodży przyjechaliśmy z dwóch powodów. Pierwszy oczywisty Angkor Wat, drugi statystyka, Bartek zbiera kraje, ten jest 39, jubileusz będzie za lekko ponad tydzień w Singapurze. Na szczęście przyjazd do Kambodży ma zdecydowanie sens poznawczy, a na przykład Lichtenstein to czysta statystyka. Wizyta w Kambodży krótka, ale zależało nam na treści, więc kupiliśmy prywatną wycieczkę, dwudniową po Angkor Wat. Prywatna, czyli my dwoje, przewodnik i kierowca. Trochę burżujstwo, ale taksówkarz po drodze z lotniska opowiadał, że Koreańczycy i Chińczycy to (jakieś niemiłe słowo) bo wszędzie w wielkiej grupie i zawsze w autobusie. Nie dają nic zarobić. Fajnie, że po nas zostanie miłe zdanie, nawet jeżeli je sobie kupiliśmy. Trafiliśmy na świetnego przewodnika, który poza opisywaniem świątyń dużo opowiadał o sytuacji politycznej, historii, relacjach z sąsiadami. No i dobrze mówił po angielsku.
Angkor to nazwa państwa Kmerów, regionalnej potęgi. Większość świątyń z tego obszaru powstała między X i XII wiekiem. I to robi największe wrażenie, nie tyle zdobienia, architektura ale właśnie rozmach. Angkor Wat, czyli największa ze świątyń jest największą świątynią na świecie. Taki Licheń razy kilka. A to tylko jedna z 290 świątyń. Te, które zwiedzaliśmy zajmowały po kilka kilometrów (!) kwadratowych każda. Takich odwiedzanych jest około 40. Więc skala zabudowań razy 1000 lat temu robią wrażenie.
Od 1993 roku można wjeżdżać do Kambodży od tego czasu powstała pełna infrastruktura turystyczna. Wybudowano bardzo ładne lotnisko, jest tu kilka hoteli 5* z noclegami od 100 do 1700USD za noc. Jest sporo restauracji, a lokalne nastawienie, całkiem słuszne zresztą jest takie, że turyści mają płacić.
Kilka faktów o Angkorze:
1/ większość świątyń zbudowano bez zaprawy murarskiej, to jest po prostu kamień na kamieniu.
2/ królowie, którzy fundowali świątynie robili to by pokazać swoją siłę i potęgę. Dzisiaj kupujemy drogie samochody, wtedy budowajo świątynie.
3/ każdy król budował na swoją chwąłę tzn jak mu się umarło to jego następca niczego nie kończył tylko zaczynał swoją.
4/ Materiały budowlane (kamienie) były ściągane z gór odległych o 70km. Bryły często ważyły kilka ton i były spławiane rzeką. Bardzo często ściany były zdobione.
5/ Świątynie dzisiaj są najczęściej czarnawe, kiedyś były w złocie i czerwonym kolorze.
6/ Tylko Angkor Wat zachował się przed dżunglą, wszystkie pozostałe miejsca zarosły i pochłonęła je roślinność. Dzisiaj wykarczowano, natomiast zostawiono pojedyncze drzewa jako atrakcję dla turystów. Zdjęcia poniżej.
7/ Angkor Wat to nie tania rozrywka, trzydniowe wejście kosztuje ponad 60 USD.
8/ niestety Angkor Wat jako główny żywiciel okolicy sprawia, że tylko w świątyni nikt się nie narzuca. Poza nią pełno jest napastliwych sprzedawców. Przechodząc 300 metrów właściwie cały czas trzeba dziękować za zakup breloczków, magnesów, szafr, książek, owoców. Trzeba odmawiać tuk tukom. Usługę zwiedzania Angkor Watu dostaliśmy w ofercie kilkadziesiąt razy, a paradoksalnie w internecie odpowiedziały tylko 2 agencje z 6. Smutne, że nagabują też dzieci. Nie mieliśmy odwagi zapytać przewodnika, czy robią to obok, czy zamiast szkoły. Mamy nadziej, że obok, bo trwają tu wakacje.
9/ Świątynie są zróżnicowane konstrukcyjnie, i z uwagi na rodzaj materiału – glina, piaskowiec i skała powulkaniczna.
10/ na początku XVw., po najeździe Tajów, Kmerzy przenieśli stolicę do Phnom Penh dzisiejszej stolicy Kambodży zostawiając zabytki na pastwę dżungli.
11/ większość świątyń powstała jako hinduistyczna, władza jednak przechodziła w ręce buddystów. Co ciekawe buddyści adaptowali rzeźby hinduistyczne, a na odwrót po prostu niszczono.
12/ niszczono zresztą często najbardziej po II wojnie światowej. Do końca lat 80tych poprzedniego wieku teren Angkoru był terenem walk partyzanki czerwonych kmerów z wojskami rządowymi. Ślady kuli ku potomnym zostawiono. Po zakończeniu walk na terenie Angkoru były obszary wojskowe, co prowadziło do olbrzymich grabieży. Bardzo dużo posągów pozbawiono głów i sprzedawanp je za granicę za kilka tysięcy dolarów każda.
Takich punktów można by wypisać jeszcze setki, ale na tablecie jest to zajęcie wymagające dużej cierpliwości. Mamy nadzieję, że z istotnych rzeczy nic nie pominęliśmy. Zresztą spisujemy listę zaległości i kiedyś ją tu zostawimy.
Poza Ankorem, w Siem Reap jest mało ciekawy. Jest tu w okolicy pływająca wioska, ale się nie zdecydowaliśmy, bo to chyba sztuczna atrakcja. Sama miejscowość to taki moloch.
Warto wspomnieć o biedzie, w której się tutaj żyje. Kraj z powodu czerwonych kmerów jest bardzo zacofany. Rolnictwo to dalej głównie zwierzęta, a maszyny rolnicze to takia prymitywne traktorki. Rząd zapowiada do 2025 roku pełną elektryfikację. Dopiero w 2008 podłaczono prąd we wsiach w okolicy Siem Reap. Widzieliśmy też ludzi, którzy maczetami ścinają trawniki – praca, którą kosiarką możnaby zrobić szybciej. Niestety pieniądze, które zapewnia turystyka zjada korupcja. Rząd wybieramy demokratycznie, ale od 1989 roku jest ten sam premier. Słyszeliśmy, że najlepsza praca jest w sektorze publicznym, co średnio wróży gospodarce. A praca w tym sektorze dostępna jest tylko dla ograniczonej grupy ludzi. Głodu już nie ma, ale sąsiedzi obok znacznie uciekli w kwestii rozwoju. Tajlandia wygląda na prowincji na znacznie bogatszą, podobno Laos jest biedniejszy.
Ostatni poważniejszy temat to geopolityka i historia nowoczesna. My koniecznie poczytamy, żeby poznać szczegóły, ale w telegraficznym skrócie. Od 1975 roku dyktatorskie rządy w Kambodży wprowadził Pol Pot. Według Pol Pota zupełnie samowystarczalny kraj miał się składać wyłącznie z chłopów finansujących gospodarkę kraju poprzez wzrost produkcji rolnej. Wymordowano więc inteligencję, miasta opustoszały. Dojście do władzy Pol Pota ułatwiły Chiny i Wietnam. Po 1979 roku i interwencji ONZ rozpoczęła się wojna domowa. Do dzisiaj znaczne tereny są zaminowane.
A wojna domowa dodatkowo wyniszczyła gospodarkę kraju, która dzisiaj opiera się na turystyce i rolnictwie.Co ciekawe na prowincji część ludzi chwali czasy Pol Pota,
Żeby nie kończyć przykrą historią poniżej skład ciastek, które dzisiaj kupiliśmy. Nam audytorom się nie uzgadnia.
Jeszcze spostrzeżenie o wieku. Wychodzi na to, że Gosia wybrała się na wyprawę ze starszą osobą. Bartek w ciągu 25 dni zdążył się przeziębić (klimatyzacja!), zdążył być przewianym (przez tydzień nie ruszał szyją), zdążył się spalić na słońcu, no i miał już dwa razy sensacje żołądkowe (raz jak grał cwaniaki po posiłku, gdzie nie wspomniał o regule „please not hot”, drugi raz po lokalnych skrzydełkach a’la KFC). Bartek dosyć regularnie zasypia przed 21. Sprawdzaliśmy domena www.podrozezdziadem.pl jest wolna, może się przeniesiemy. Gosia jest w tym samym czasie super twarda. Tak się oswoiła ze stawaniem na mrowisku, że dzisiaj zrobiła to drugi raz i tylko chwilę panikowała, że całe stopy były pełne malutkiego towarzystwa.
To co rzuca się w oczy to wszechobecne pozowanie. Ludzie wyginają się, robią miny, buźki. Na wschodzie słońca w angkor wat kazdy robi zdjecia, ktore maja pokazywac ze byl tam sam. W rzeczywistosci mial z tysiac towarzyszy. Nasz przewodnik chociaz bardzo merytoryczny sam czesto podpowiadal nam gdzie zrobic efekciarskie zdjecie. Moze my nie robimy zbyt wielu pozowanych zdjec, ale ten blog to jednak troche atencyjnosc, jest nam bardzo milo, ze czytacie i za to wielkie dzieki, mamy dodatkowa motywacje. W zwiazku z tym czasem musi byc efekciarsko.