Tak sobie rozmawialiśmy,że trochę przykro jest wyjeżdżać z Korei, ale smutek miał być szybko zlikwidowany przez ekscytacje nowym miejscem. Rzeczywiście lotnisko w Hong Kongu robi wrażenie – ma kolejkę podziemną między „gate’ami”, a odbiorem bagaży (co właściwie jest czysto efekiarskie, bo oglądając później lotnisko z góry wcale nie jest takie wielkie). Później szybki zakup lokalnej karty SIM z nieskończonym internetem i przejazd kolejką do miasta. Wszystko idzie sprawnie i bez problemu. Za oknem wieżowce, nowoczesność, morze, sporo zieleni – jest pięknie. Nie pamiętamy o tęsknocie za Koreą.
Niestety czar prysł jak przesiedliśmy się z kolejki lotniskowej do metra. Od tej pory zaczęło się okazywać, że Hong Kong ma dwa oblicza. To pierwsze, turystyczne jest przyjemne, niestety jest też drugie oblicze to codzienne, dla zwykłych mieszkańców, z którym się zderzyliśmy po wyjściu z metra. Tłum ludzi, wszędzie. Tutaj każda ulica to jak Krupówki w sezonie, te mniejsze ulice to te same Krupówki poza sezonem, ale w godzinie szczytu jak wszyscy idą na schabowego. Mhm schabowy!
Temperatura 31 stopni, odczuwalna 38, nie ma jeszcze tragedii, ale w słońcu człowiek się po prostu poci. Po wysiłku nawet w cieniu człowiek raczej nie jest w stanie ochłonąć, ratunek stanowią wszechobecne sklepy i znajdująca się w nich klimatyzacja. Dezodorant jest absolutną koniecznością inaczej zostaje się w 10 minut tym śmierdzącym z komunikacji publicznej.
Dwa światy Hong Kongu świetnie obrazują miejscowe wieżowce. Parter i witryny handlowe to absolutny, światowy top, wyżej „Korea Północna”.




Kulminacja to dojście do naszego resortu na obrazku powyżej. To takie wewnętrzne korytarze na drodze do naszego „hostelu”. Hostel okazał się być mieszkaniem, raczej niewielkim przerobionym na 5-pokojowy guesthouse. Teraz rozumiemy przychylne komentarze „pokój ma okno”, które często pojawiają się na bookingu. Teraz wiemy, że można mieć pokój bez okna. Pokój cały wykafelkowany, o powierzchni łazienki, w którym mieści się łóżko i prysznic z toaletą, na oko 5m2.
Dodatkowo negatywny efekt pierwszego dnia potęgowały zniszczenia dokonane przez tajfun Manghkut, który przeszedł przez Hong Kong tuż przed naszym przyjazdem. Park, do którego chcieliśmy się wybrać był zamknięty, a dużo zieleni było zniszczone i jeszcze nie posprzątane. Z uwagi na naszą klatkę schodową zdecydowaliśmy się wrócić o 18, póki jasno i spędzając cudowny wieczór w naszej łazience nakręcaliśmy się jaki to Hong Kong jest beznadziejny.



Co tu dużo pisać, pierwszy dzień to oglądanie miasta z dupy strony.

Kolejne trzy dni to już zdecydowanie przyjemniejszy obraz Hong Kongu. Zafundowaliśmy sobie atrakcji na tydzień wakacji. Dwupiętrowe tramwaje, kolejki liniowe, park rozrywki, promy, plaże, posągi, wycieczki z przewodnikiem. Było bardzo intensywnie, ale warto było.
No to po kolei. W piątek najpierw dostaliśmy się do nadbrzeża, z którego promem za 1,60zł można się dostać na wyspę Hong Kong. Hong Kong składa się z kilku wysp i części stałego lądu. Historycznie własnością brytyjską była tylko wyspa Hong Kong. Później doszła część nazywana Kawloon, ostatecznie tzw. Pozostałe terytoria. Ciekawa jest historia – bardzo upraszczając brytyjczycy potrzebowali portu w Azji do wymiany handlowej. Wymiana była o tyle niekorzystna, że Brytyjczycy dawali srebro i złoto w zamian dostając dobra wszelakie. Niestety jako, że kruszce to dobra skończone należało wymyślić coś innego co zrównoważy handel. Ktoś bystry wymyślił, że może w takim razie opium. Cesarz Chin był wspaniałomyślny i się zgodził. Po jakimś czasie opium zaczęło siać spustoszenie. Chińczycy się obudzili i stwierdzili, że właściwie to nie chcą opium, to małe nieporozumienie doprowadziło do „wojny opiumowej”, efektem której, dzięki zwycięstwom Brytyjczyków, Hong Kong powiększał się o kolejne tereny. Od 1997 roku Hong Kong wrócił w ręce chińskie i przez kolejnych 50 lat będzie działał wraz z Chinami jako jeden kraj dwa systemy. Teraz Hong Kong ma z Chinami wspólne wojsko i politykę zagraniczną, reszta jest podzielona. Ciekawa kwestia jak istotne gospodarczo było włączenie HK. W 1997 25% PKB Chin dawał HK, dzisiaj to już tylko 3%. Nasza obserwacja jest taka, że śladów brytyjskich jest niewiele. Chiński jest wiodącym językiem, znajomość angielskiego jest zaskakująco słaba.
Na zdjęciach poniżej zabudowania HK z góry i z morza.


A tutaj Kawloon:

Po promie pojeździliśmy tradycyjnym dwupiętrowym tramwajem i spacerem podeszliśmy pod kolejkę na górę Wiktorii. Po drodze wchodząc na małą wystawę o Disneyu i do HK parku. W całkowitej opozycji do pierwszego dnia parki były pootwierane.



Góra Wiktorii to taka Gubałówka – miejscowy punkt widokowy. Kolejka też jest podobna. Z góry rzeczywiście świetny widok. To co się rzuca w oczy to „świątynia mamony” u góry. Wyjście z górnej stacji kolejki jest przejściem przez sklep z pamiątkami. Do tego już się przywyczailiśmy, ale za sklepem były kolejne sklepy, po prostu super market dla turystów z cenami dla turystów. Nie byliśmy jeszcze w miejscu tak nastawionym na dojenie i daliśmy się wydoić. Piwko za 35pln, miseczka fasolek za 20pln. No ale jak nie jeść fasolki jak się ma taki widok.

Było nam cudownie przyjemnie w klimatyzacji, w otoczeniu innych turystów. Odważnie, jako jedni z nielicznych, odważyliśmy się wyjść na zewnątrz i tutaj niespodzianka, bo trafiliśmy na świetną trasę – taki trawers wokół szczytu. Godzinny spacerek, super widoki, woķół tropikalna zieleń i prawie zero turystów. Minęliśmy na trasie może 15 osób. Kolejka co 8 minut wwozi 100 osób, a można jeszcze wjechać taxi. A generalnie to mijani ludzie pewnie tam weszli. Pytanie ile takich atrakcji omijamy poruszając się utartymi szlakami. W żadnych „10 rzeczach do zrobienia w HK” nie było tras wokół kolejki. No ale ilu z nas było na Butorowym Wierchu?


W tym kontekście świetną wycieczkę odbyliśmy dzisiaj. Z przewodnikiem chodziliśmy po centrum finansowym HK, a on opowiadał nam o historii. Stąd informacje powyżej i na pewno warto się zagłębić w historię relacji brytyjsko-chińsko-lokalnych. Co do miejsc, które mijaliśmy to nie ma tutaj architektury, poza drapaczami chmur, która jest warta większej uwagi.
Po górze promem popłynęliśmy na wyspę Lantau, na której znajduje się lotnisko i budda, o którym za chwilę. Na Lantau byliśmy w prawdziwym resorcie, na plaży, a później autobusem i metrem do domu.
Jeszcze przed spaniem luksus możliwy tylko w HK i Singapurze. W tych dwóch miejscach są najtańsze na świecie restauracje z gwiazdką Michelin. Odwiedziliśmy Tim Ho Wan. Świetne dim sumy (pierogi) i sajgonki. Wszystko w niewielkich porcjach żeby popróbować. Jako, że standardy smakowały zaczęliśmy eksperymentować. Zupa z gruszek – słabo, pasta z czerwonej fasoli – katastrofa, ciasto na parze – bez smaku. Jak coś jest standardem to stało się nim, bo dobrze smakuje. Gdyby pasta fasolowa była hitem znałby ją cały świat. Jak nie szukając daleko Big Maca. Ekserymentów nie porzucamy, w końcu trafimy na coś ekstra, co będzie dla nas całkiem nowe.
Jako, że HK to kiedyś przemysł, a dziś finanse to atrakcje troszkę trzeba stworzyć. Takim miejscem jest posąg Buddy na Lantau. Drugi największy na świecie, wybudowany w 1993 roku. Żeby ułatwić dostęp od stacji metra do Buddy wybudowano widowiskową kolejkę linową, która jest świetną rzeczą. Za dodatkową opłatą można wziąć wagonik z przezroczystym dnem. My się na taki nie zdecydowaliśmy. Budda góruje nad okolicą, więc widoki imponują.



Wizyta u Buddy to sobotnie przedpołudnie. Popołudnie spędziliśmy w Ocean parku. To po prostu park rozrywki połączony z zoo. Ściągnęły nas do niego pandy, ale 7 godzin, które tam spędziliśmy to za mało. Była kolejka górska, wodne tory, pokaz delfinów i fok. No i pandy leniwe, ale słodkie nawet jak nic nie robią. Warte uwagi jest to, że w lekkiej formie park uświadamia o sytuacji dzikich zwierząt, o ociepleniu klimatu, o zinkaniu raf koralowych.






W parku była też kolejka linowa i widoczki.


No i lampiony.

Teraz będzie kilka nie związanych ze sobą akapitów o tym jak się żyje tutaj.
– Drugie pranie zrobiliśmy w pralni, o 8 rano i o 20:30 obsłużyła nas ta sama pani. Zgodnie z informacją od przewodnika pewnie pracuje tak sześć dni w tygodniu. Pewnie mieszka w podobnej klitce, co nasz hostel. Jak sobie czasem pomyślimy, że mamy ciężko, albo za mało zarabiamy to warto pamiętać o pani z pralni. Obierała i dawała nam rzeczy z uśmiechem, tutaj ludzie się do siebie uśmiechają.
– Jeszcze jedna ckliwa historia. Bartek rozwalił palec u stopy, było trochę krwi. Przysiedliśmy, chusteczką tamując ranę. Bartek pod nosem mówił „o jeju” i planował co zrobi budowlańcom, którzy zostawili pręt na chodniku. Gosia wymyśliła, że trzeba plastra. W tym czasie podeszła do nas lokalna para, zapytała czy wszystko w porządku. „Tak” powiedzieliśmy. Państwo wyjęli plaster i uratowali nas w potrzebie. Tu jest naprawdę bezpiecznie. Mijamy te tłumy ludzi, jeszcze nikt się nie gonił, bił, wyzywał. A jak jest tłoczno to jest nerwowo.
– W HK można łatwo i tanio kupić pieczywo. Jakość naszych śniadań wzrosła, ale dzisiaj wzięła nas ochota na zupę. Poszliśmy do restauracji, a tu menu śniadaniowe, tosty, jajka. Rozglądamy się wkoło wszyscy i tak jedzą zupę albo nudle w zupie. Gosia spostrzegła jegomościa z jajkiem sadzonym, ucieszyliśmy się, nasza kultura. Jegomość go nie jadł, po jakimś czasie doniesiono mu zupę. Jegomość niezwłocznie zajął się jajkiem, wrzucił je do zupy i zaczął jeść wszystko razem.
– Ciekawy jest tutaj ład przestrzenny. Tutaj i w Korei. Jak jest rejon, gdzie sprzedaje się kwiaty, to wszystkie sklepy są z kwiatami. Jak rejon z wiertarkami, to w okolicy tylko sprzęt budowlany. Jak sklepy/targ spożywczy to tylko to. I jak jesteś głodny i szukasz restauracji to żeby coś znależć najpierw mijasz 30 sklepów z kwiatami, potem 30 z narzędziami, potem targ, a w końcu są restauracje. No i wtedy jesteś kólem życia bo wybierasz z 30 restauracji koło siebie.
– W metrze jest tak tłoczno, że na przystnkach pracują luzie pilnujący równej dystrybucji ludzi do wagonów. W metrze w godzinie szczytu jest totalny ścisk, a kolejki przyjeżdżają co trzy minuty.
– Mali Azjaci (do 6 roku życia) potrafią strasznie hałasować.
– W HK dalej działa polski Netflix.
– HK jest bardzo zielony, jest tu sporo tras trekingowych. My nie mieliśmy już czasu, ale podobno warto odwiedzić mniejsze wyspy.
Jedną z głównych atrakcji jest pokaz laserów i świateł na wybrzeżu wyspy HK, oglądany z drugiej strony zatoki, codziennie o 20:00. Byliśmy, według nas szału nie ma, do tego zdjęcia nam kompletnie nie wyszły.

W tym miejscu podziękowania dla Pawła, który podpowiedział nam o trasach wokół góry Wiktorii i zachęcił do parku rozrywki. Jest tu też disneyland, my woleliśmy pandy.
HK jest ok, trzy dni wystarczają. Dzisiaj po południu ładujemy baterie w przylotniskowym hotelu. Jutro rano lot do Bangkoku, a wieczorem pociąg nocny do Chiang Mai.
Trochę się niepokoimy, bo od kiedy nie ma nas w kraju Gieksa nie może wygrać…