Warszawa Zachodnia


Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, żeby w pełni wykorzystać ostatnie pół dnia w Nowym Jorku. Nasze kroki skierowaliśmy do dużej księgarni. Jako że wcześniej nie mogliśmy znaleźć żadnej, tym bardziej byliśmy zaskoczeni szerokim asortymentem, więc trochę nam tam zeszło. W okolicach księgarni była nawet kawiarnia z wielką maszyną do kawy- chyba po raz pierwszy podczas naszego, prawie dwutygodniowego pobytu w Stanach, nie była to typowa amerykańska lura. Dalej udaliśmy się do słynnego parku stworzonego na starych torach kolejowych. Pomysł bardzo ciekawy, tylko że przy obecnej temperaturze wyglądało to trochę smutno. Na koniec poszliśmy pożegnać się z Time Square oraz oczywiście choinką. Czas nas gonił (szczególnie, że Bartek bardzo lubi być bardzo wcześnie na lotnisku) pojechaliśmy po nasze ciężkie plecaki i siup na lotnisko.



Po ostatnich krokach w NY nadszedł czas powrotu do Europy. W związku z tym, że poprzedni lot z Hawajów był super nieprzyjemny Bartek zdecydował się lekko znieczulić. Przesiedzieliśmy jakieś 1,5 godziny przed lotem w knajpie popijając piwa, wina, a nawet degustując wódeczkę. Bartek najwyraźniej utracił słowiańskie rysy, bo po podaniu Belvedera kelnerka zasugerowała więcej lodu, gdyby wódka była za mocna. Lot startował o 18, o 6 rano lokalnego czasu byliśmy już w Londynie. Niestety była to też 1 w nocy naszego nowojorskiego czasu. Praktycznie nie spaliśmy, natomiast stresu było mniej, bo po pierwsze mało trzęsło, a po drugie terapia przedlotowa sprawdziła się wspaniale. Terapia odbiła się rykoszetem na początku londyńskiego dnia, kiedy pojawił się lekki ból głowy.
W czasie naszego lotu do Nowego Jorku liniami United nie podano żadnego darmowego posiłku, a lot trwał 9 godzin, warto sprawdzić przed lotem jaki jest zakres posiłków. Mając na uwadze brak posiłków na poprzednim locie, przed tym do Nowego Jorku solidnie zjedliśmy. Tym razem jednak United serwował kolację i lekkie śniadanie. Chyba starali się zrekompensować za poprzedni lot, bo Bartek po zamówieniu piwa dostał dwa i podwójne precelki  – oficjalnie z liniami United jesteśmy kwita.
Nasz dzień w Londynie to definicja jet laga. Byliśmy totalnie nie wyspani, zmęczeni, a jeszcze w hotelu nie mogliśmy się zalogować. Wybraliśmy się na szybką 6-godzinną wycieczkę po Londynie, przy czym prawie połowę tego czasu zajął nam dojazd i powrót, gdyż hotel mieliśmy przy lotnisku. Byliśmy tam gdzie wypada, na Trafalgar Square, pod Parlamentem, przy pałacu Buckingham. Spacer nie był bardzo przyjemny z uwagi na zmęczenie, dodatkowo Bartkowi odmówiły posłuszeństwa stopy, na których pojawiły się bąble. W ostatnich tygodniach przywykliśmy do klapek i powrót do zabudowanych butów był bolesny. Poza tym potwierdziła się teoria, że najwięcej kroków robi się w miastach. Chociaż wydawało nam się, że złamiemy w końcu 40tys. kroków w ciągu dnia, to ostatecznie się nie udało. Rekord ustanowiony w Seulu nie został pobity. Wracając do spaceru po Londynie to trochę go odbębniliśmy z poczucia obowiązku, ale główne atrakcje turystyczne mamy zaliczone.








W czasie powrotu metrem nie mogliśmy się doczekać drzemki. Los nie był dla nas łaskawy i w metrze było tłoczno, przed ostatnią stacją z jakiegoś powodu zatrzymywaliśmy się trzy razy. Czas ciągnął się niemiłosiernie. Odległość pomiędzy 4, a 2 terminalem na Heathrow, czyli między ostatnimi stacjami metra zapamiętamy na długo. Mieliśmy wrażenie, że jechaliśmy między terminalami przez Paryż.
Resztę dnia spędziliśmy na odsypianiu i oglądaniu telewizji. Gosia bohatersko wzięła na siebie ostatnie pakowanie, tak jak większość poprzednich. Dzięki lenistwu i długiemu snu pomimo pobudki o 3:45 na nasz lot do Warszawy jesteśmy w całkiem dobrej formie. Nasze organizmy są zdezorientowane co się dzieje, ale zapowiada się, że szybko dojdziemy do siebie.
Tak dobiega końca nasza wyprawa, to były niesamowite dni. Zrealizowaliśmy praktycznie wszystko, co wstępnie sobie zaplanowaliśmy. Wydaliśmy trochę więcej niż monitorowany na bieżąco budżet zakładał. Mieliśmy dużo szczęścia do pogody. Jesteśmy super wypoczęci psychicznie, fizycznie przyda nam się najbliższy tydzień, żeby być gotowym na 8-godzinny kierat.
Ten wpis robimy czekając na pociąg do Krakowa, na dworcu Warszawa Zachodnia powitano nas wszechobecnym językiem ukraińskim, wygląda na to, że jesteśmy w domu:)
Koniec wycieczki skłania do podsumowań, najważniejsza jest fura wspomnień, która nam zostanie na zawsze. Cieszymy się, że udało nam się zachować regularność wpisów, bo dzięki temu będzie nam łatwo wrócić do ulotnych wspomnień. Cała wyprawa uświadomiła nam, że dobrze podróżować, ale również, że mamy szczęście mieszkać w Polsce. To jest świetne miejsce do mieszkania. Widzieliśmy po drodze dużo biedy, widzieliśmy też jak muszą się natyrać ludzie, żeby utrzymać się w tych bogatszych krajach. Ten amerykański sen to tylko w filmach, podobno często ludzie pracują po 6 dni w tygodniu, często ponad 60 godzin tygodniowo. I nie po to, żeby żyć w luksusach, ale po prostu opłacić rachunki.
Kilka osób przed wyjazdem pytało nas czy wrócimy, albo czy będziemy chcieli dalej pracować w korporacjach. Odpowiedź brzmi, wracamy i bystrym krokiem pójdziemy do pracy. Wiemy już, że nie jesteśmy typami podróżników, którzy wszystko rzucą. Takie „zwyczajne” życie, w ułożonym rygorze nam służy. Natomiast, zdecydowanie wszystkim polecamy model 3-miesięcznych wakacji. Sami planujemy jeszcze kiedyś urządzić sobie powtórną wyprawę, ale nie jest to cel krótkoterminowy.
Jedynym zdecydowanym ruchem po wycieczce jest ustanowienie roku 2019 wolnym od latania samolotem. Mieliśmy masę szczęścia, wszystkie loty były o czasie, nie mieliśmy cyrków z bagażami, ale czasem za bardzo trzęsło. Przyjęta porcja 17 lotów wystarczy nam do 2020 roku… a może nawet dłużej. Oboje zdecydowanie nie lubimy latać.
Zobowiązujemy się jeszcze uporządkować informacje na blogu, planujemy jeszcze wpis „rankingowy”, gdzie nam się najbardziej podobało, w zależności od tego, kto, czego szuka. Zastanawiamy się nad opisywaniem naszych polskich, comiesięcznych, weekendowych wypadów. Sprawdzało nam sie to przez 2 lata przed wyjazdem, fajnie byłoby podtrzymać tą tradycję.
Wielkie dzięki za to, że śledziliście nasze wpisy.

Przemek, dzięki za uzupełnianie mapy i komentarze.
Ciocia Grażynka – dzięki za podrzucenie pomysłu na blog
Monika, Mateusz dziękujemy za regularne komentarze, zawsze mieliśmy dodatową radość, z tego, że nie piszemy tylko do szuflady.
Mamy jeszcze jedno zaległe zdjęcie, takie w koszulach w palemki, zamieścimy w najbliższym czasie.

Korzystając z okazji życzymy spokojnych, rodzinnych świąt i jak największej ilości wycieczek w 2019 roku!!!

4 komentarze

  1. Witajcie w Polsce 🙂 !
    Super, że Wam się udała podróż 🙂 !!! Teraz musicie jeszcze mapę w mieszkaniu uzupełnić ;).

    Czekam na ranking, będzie to fajne podsumowanie :). U mnie zwiększyliście zainteresowaliście Nową Zelandią 😉 tylko, że to kawał świata ;).

  2. Hmmm, nie bardzo, które zdjęcia odnoszą się do „słynnego parku stworzonego na starych torach kolejowych”, ale wszystkie zamieszczone w tej tamtej okolicy nie wyglądają parkowo ;).
    Może to o tory chodzi, bo Warszawa Zachodnia też się nie prezentuje najlepiej ;).

  3. Musze z duma przyznac ze przeczytalem wszystkie Wasze wpisy i byla to arcyciekawa lektura:-) Co do miejsc to najbardziej mnie zachwycily te najtrudniej dostepne/najdalsze/najdziksze czyli Nowa Zelandia, Fidzi i Kiribati. A waszego bloga moge okreslic jednym slowem ktore wedlug mnie doskonale go charakteryzuje: „inspirujacy”. Dzieki!

Dodaj komentarz