Dzisiaj nocowaliśmy w miejscu najbardziej oddalonym od domu, w związku z tym powoli zaczynamy wracać do domu, mamy 7,5 tygodnia na pokonanie 17,7tys km. Nowa Zelandia jest najbradziej odległym krajem od Polski.
Czas w Nowej Zelandii mija nam szybko, ostatnie dwa dni to przejazd z Queenstown do Te Anau oraz wizyta w Milford Sounds.
Trasa pomiędzy Queenstown, a Te Anau jest pełna świetnych krajobrazów, najpiew jedziemy wzdłuż jeziora Wakatipu, które znajduje się między górami, później krajobraz robi się bardziej pagórkowaty niż górski. Po drodze mijamy właściwie tylko osady, przydrożne restauracje, owce, krowy.. urządziliśmy sobie na trasie drugie śniadanie w poniższej scenerii.
.
Dotarcie do Te Anau zajęło nam trochę ponad trzy godziny. Popołudnie spędziliśmy na odpoczywaniu, spacerze, mini golfie, planowaniu kolejnych dni wyprawy – gdyż Nowa Zelandia ma być spontaniczna. Postanowiliśmy sprawdzić ten model versus stosowany wcześniej, czyli wyjazd rozplanowany dzień po dniu.
To co zobaczyliśmy kolejnego dnia absolutnie nie ma precedensu. Wstaliśmy rano 3 stopnie, deszczowo i wietrznie wydawało się, że widoki na Milford Sounds zepsuje nam pogoda. Przy czym 120km, które pokonaliśmy w takich warunkach było przyjemne bo droga jest „sceniczna”.
Szczęśliwie im bliżej byliśmy celu, tym bardziej się rozpogadzało. Pierwszym sygnałem, że to może być niezapomniany dzień było lądowanie papugi Kea na dachu naszego samochodu. Kea to jedyna górska papuga na świecie, zostało tylko 5000 sztuk, gatunek endemiczny, spotykany tylko w Nowej Zelandii. I jedna z tych papug zdecydowała się nam chodzić po dachu, kiedy czekaliśmy na przejazd przez tunel, a że to całkiem spore bydle to słyszeliśmy każdy krok, co więcej po ruszeniu auta, ona dalej siedziała na dachu, niestety nie mamy zdjęcia.
Milford Sound to fiord, bo jest pochodzenia lodowcowego. Znajduje się pomiędzy górami dochodzącymi do 2.000mnpm. Co ciekawe nazwa Sound, oznacza cieśninę, lub dolinę pochodzącą z erozji rzecznej. Ktoś po prostu pomylił nazwę i tak już zostało. Takie pomłki popełniono w przypadku większości fiordów. Próbę naprawienia błędu stanowiło nazwanie okolic Fiordlandem, niestety w nazwie jest literówka (powinno być fjordland). Fiordland national park jest olbrzymi, większy niż Yellowstone i Yosemite wspólnie. Widoki są niesamowite, jest wszystko, zieleń, góry, morze, nawet dzika zwierzyna dopisała. Widzieliśmy pingwiny i foki w naturze. Po fiordzie poruszamy się statkiem.
Wszystko wokoło zachwycało:
W Milford Sound znajduje się jeszcze obserwatorium, w którym można zejść 10 metrów pod wodę i obserwować życie w fiordzie. Woda jest przejrzysta i podpływa sporo ryb. Widać też jak morze szybko przyjęło to obserwatorium, które jest porośnięte podmorskim życiem.
O skali szczęścia świadczy fakt, że w Milford Sound deszcz pada średnio 260 dni w roku, spada tutaj w ciągu roku 9 metrów deszczu, w Polsce 0,6-0,8 metra. Na nas to wszystko zrobiło takie wrażenie, że zrobiliśmy prawie 200 zdjęć, a zdarzają nam się dni, że mamy tylko kilka i wszystkie tutaj wrzucamy, dzisiaj się nie uda. Mieliśmy jeszcze pływać kajakami, ale z powodu wiatru odwołano tą atrakcję. Może dobrze, bo nasze ubezpieczenie nie pokrywa zdarzeń na kajakach, no i mieliśmy więcej czasu na wodospady, roślinność i widoczki w drodze powrotnej.
Nowa Zelandia do tego momentu dostarcza znakomitych wrażeń.
Trochę się niepokoimy, bo dalej jeżdżą za nami Harry i Meghan… i nie wiemy co o tym myśleć. Podobnie jak nie wiemy co zrobić z innym napotkanym w Te Anau wozem.
Wychodzi na to, że Lucek poza długowiecznością ma też supermoc bycia wodolotem, druga teoria jest taka, że się stęskniliśmy i nam się przywidziało.