Wczoraj obejrzeliśmy „Hangover 2”, lub jak kto woli „Kac vegas 2.O” tyle to istotna część, że akcja odbywa się w Bangkoku. Film zdecydowanie mniej zabawny niż pierwsza część, podchodzi dosyć powierzchownie do samego miasta. Poza tym, że chłopakom w filmie było gorąco jak nam, nie znaleźliśmy w nim dodatkowych inspiracji. No może wyłączając bar na szczycie Scirocco Tower, do którego i tak nie poszliśmy, bo w klapkach nie wolno.
Środa, bo taki dzień był wczoraj (coraz gorzej odróżniamy poniedziątki od weekendu). No więc w środę chodziliśmy po świątyniach i pływaliśmy kanałami.
Zaczęliśmy od pałacu królewskiego i świątyni szmaragdowego buddy tj. Wat Phra Kaew. Droga zabawa, bo bilet kosztuje 60pln i jest to ewidentnie atrakcja turystyczna numer 1. Razem z nami całe autobusy Chińczyków, Japończyków i innych Azjatów. Po prostu nieprawdopobny tłok i hałas, szczególnie to drugie nie przystoi miejscu mającemu służyć medytacji. Znaleźliśmy na to sposób i przemykaliśmy całość bocznym korytarzem z ukradka robiąc zdjęcia. Tylko na początku przeciśnęliśmy się do głównej świątyni. Trochę nam zabrakło przewodnika, który przy takiej cenie mógłby być wliczony w usługę. W związku z tym brakuje nam informacji o tym, co widzieliśmy.
Paradoksalnie pomimo hałasu ta świątynia (i pałac, czy pajac jak mawiają prawdziwi eksperci) to pierwsze miejsce, gdzie kolana Bartka w krótkich spodenkach były niewystarczająco zakryte. W efekcie do ceny biletu trzeba doliczyć długie spodnie w słonie, które Bartek zobligowany był nabyć. Kurcze, odczuwalnie 40 stopni, a jeszcze długie spodnie na wierzchu krótkich pod spodem. Łatwo nie było.
Wszystko jak na zdjęciach złote, bogate, szczegółowo zdobione.
Poniżej pałac, do którego niestety nie można wejść do środka, albo nie trafiliśmy..
Później odwiedziliśmy Wat Arun. Zdecydowanie mniej ludzi i w naszej ocenie ciekawszy. W szczególności dlatego, że różni się od reszty lokalnych świątyń. Nie jest złoty, jest zdobiony kafelkami, przypomina zdobienia, które widzieliśmy w Portugalii.
Ostatnim przystankiem na szlaku pielgrzymkowym był Wat Pho, z olbrzymich rozmiarów leżącym Buddą.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerze do Chinatown, przy czym trudno było nam znaleźć różnice między tą, a innymi dzielnicami. No była jedna – pojawiły się chińskie literki. Swoją drogą Tajowie mają bardzo efektowny alfabet, wszystkie napisy są po prostu ładne. W związku z tym, że się sporo nachodziliśmy po 17 po powrocie do hotelu zostało nam tylko sił na serial i film. Generalnie zaobserwowaliśmy jak klimat odbija się na naszej aktywności. Korea i Hong Kong to 25-35tys. kroków dziennie, w Talandii 12-25 tysięcy, a zasypianie tam i tu przychodzi nam bez problemu właśnie z uwagi na wysiłek. Jesteśmy ciekawi, czy w Nowej Zelandii w idealnej temperaturze i w lepszej kondycji uda nam się zrobić pieszy maraton.
Ta cała aktywność spowodowała pierwszą ofiarę na trasie, rozpadł się sandał Bartka. Mieliśmy powód do dzisiejszej wycieczki do galerii handlowej. Trafiliśmy do takiej światowej, niestety ze światowymi cenami. Za to kupić można wszystko.
Jakby ktoś potrzebował rzeczy na zimę galeria Siam w Bangkoku to miejsce dla niego. Z ręką na sercu pełny asortyment! Podobno zima ma być sroga – temperatury zejdą poniżej 30 stopni, więc nie na się czemu dziwić. Trzeba się za to dziwić, że w galerii osobistości przy stoisku z losami na loterię umieszczono złego Lecha. Tutaj jeszcze nie wiedzą, że komunizm obalił Kaczyński.
Planowane zakupy (nowe sandały, nowy parasol i jedwabny szalik) nie do końca się udały. Gosia na szyję założy portmonetkę, zamiast butów Bartek będzie nosił książki, na szczęście po jednej na każdą nogę, a jak będzie padać, albo przed intensywnym słońcem schowamy się pod pierwszorzędnym mini masażerem.
Dzisiaj i wczoraj sporo czasu spędziliśmy na wodzie i jest to bardzo dobrze zorganizowany środek transportu po Bangkoku. Mniej tłoczny niż metro i kolejka naziemna i szbszy niż zakorkowane ulice. W szczególności sprawdza się, bo dociera do atrakcji turystycznych.
W Bangkoku trzeba trochę uważać na nagabywaczy, którzy czasami kłamią żeby namówić na atrakcję, którą oni oferują. Wczoraj gość 100m od znaku z godzinami otwarcia Pałacu Królewskiego mówił nam, że otwarty jest dopiero po południu. W rzeczywistości 8-16. Dobrze, że wykazaliśmy się audytorskim sceptycyzmem.
4 komentarze
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Poprosze o zdjecie spodni w slonie i tego jak korzystacie z kupionych w galerii rzeczy 😉
Ze spodniami w słonie nie będzie problemu, ale reszta rzeczy prawdopodobnie ruszy w najbliższy dniach w podróż do Polski
Zwiedzacie naprawdę niesamowite rzeczy 🙂
🙂