Seul – stolyca Korei Południowej

Jak to jest z tym alkoholem w Korei – zapytacie. Otóż piwo w knajpie kosztuje prawie zawsze 4 tysiące wonów. Na nasze to będzie jakieś 13pln, czyli dosyć drogo porównując do cen jedzenia. Piwa są najczęściej dwa Cass i Hite, obydwa przyzwoite. Takie typowe Leszki, albo Tyskie. Po kilometrach, które tu codziennie przechodzimy jest super orzeźwiające. Wczoraj pobiliśmy rekord wszechczasów i przeszliśmy 40 tysięcy kroków – prawie maraton. Jak na początek wyprawy jest dobrze (wbrew oczekiwaniom raczej wrócimy chudsi, niż grubsi). Czyli piwko ok. Próbowaliśmy też Soju. To taki ich 20% napój pochodzenia ryżowego, o smaku wódki. Taka wódka dla dzieci. Smak wódki jest nieznośny, ciężko się to pije. Zamówiliśmy takie cudo jeszcze na Jeju, spodziewając się kieliszeczka, kosztowało również 4 tysiące. Dostaliśmy butelkę 375ml i tak jest w każdej knajpie – piwo i soju w tej samej cenie. W efekcie Koreańczyk z knajpy wychodzi dziabnięty. Nie ważne czy piątek, czy środa. Zresztą podobno Koreańczycy lubią się mocno napić, w ten sposób odreagowując ciężķą pracę. Tu się strasznie haruje.
Bartek: „może spróbowałbym się upić tym soju, w ramach lokalnego zwyczaju, sprawdzimy czy będzie kac, czy da się tego dużo wypić?”
Gosia: „Nie”
Wspólnie zdecydowaliśmy, że informacje poza ceną i smakiem o soju nie są potrzebne, więc ich nie będzie.

Sporo poniższych informacji to dane od osoby stąd. Koleżanka Gosi z gimnazjum Asia zdecydowała się tu chwilę postudiować. Opowiada nam trochę o życiu tutaj o stolicy, zaprowadziła nas na najlepszy posiłek do tej pory. Żeberka wołowe z grilla, samemu się smaży – rewelacja (tylko trochę słabsze od pizzy, którą jedliśmy w Busan).
W Seulu mieszka 10mln ludzi, na powierzchni Warszawy. Nowozelandczycy, których odwiedzimy później stanowiliby 45% ludności Seulu, gdyby sìę wszyscy zamienili z lokalsami. W aglomeracji seulskiej mieszka 25mln ludzi. Jest tu wszędzie tłoczno, ale ludzie jakoś sobie dają z tym radę.

W związku z tym, że Seul został zrównany z ziemią w czasie wojny koreańskiej wszystkie tutejsze zabytki to rekonstrukcje, dosłownie pojedyncze cegły, kamienie są elementami oryginalnej konstrukcji. My w ostatnich dniach pochodziliśmy po tych zabytkach. Jest tego naprawdę sporo, mamy nadzieję, że niczego nie pomieszamy.
Deoksung palace.




Gyeongbokgung palace



Changdeokgung palace był niestety zamknięty, ale udało nam się dostać do Changgyeonggung palace:


To ostatnie to grobowce, królów koreańskich. Z całym szacunkiem, wyszła trochę stajnia. Na początek budynki miały racjonalny układ, ale że lata leciały, a każdy król potrzebował własnych drzwi grobowce się rozbudowały wszerz osiągając dzisiejszy efekt.
Wczoraj wspięliśmy się również na punkt widokowy, potwierdzenie naszej dobrej formy.




Te ostatnie zdjęcie pokazuje, że na kładce Bernatka w Krakowie zmieści się jeszcze dużo kłódek.
Urządziliśmy sobie też spacer w okolicach murów miejskich, przez artystyczną dzielnicę.




Wcześniej byliśmy na bardzo fajnym kampusie lokalnej szkoły wyższej dla dziewcząt, jeszcze niedawno cała edukacja odbywała się osobno.


Za nami do Korei wybrała się Agnieszka Radwańska. Odbywa się tutaj Korea Open. Byliśmy dzisiaj na meczu pierwszej rundy. Radwańska wygrała 2-0, co ostatnio nie zdarza jej się często. Jest w tej chwili 60ta w rankingu, ale i tak jest największą gwiazdą turnieju. Jej zdjęia na plakatach reklamują to wydarzenie. Gdyby nie plakaty pewnie nie trafilibyśmy na turniej, bez nas Agnieszka by nie wygrała. Dobrze, że są plakaty. Po meczu Agnieszka nie wzięła naszych autografów, nawet nie chciała sobie z nami zrobić zdjęcia. Nie wiadomo, kiedy jej siē znowu trafi taka okazja. Swoją drogą Agnieszka zawsze dobrze punktowała w azjatyckich turniejach, oby turniej w Seulu pozwolił jej wrócić na właściwe tory. Już tu kiedyś wygrała.
Turniej odbywa się w parku olimpijskim. Olimpiada z 1988 miała pokazać potęgę Korei Południowej, a po brutalnym stłumieniu protestów studenckich nie było pewności, czy nie zostanie przeniesiona. Dużo obiektów było we wspomnianym parku, trzymają się przyzwoicie i dalej robią wrażenie.




Na koniec dnia jeszcze pobłądziliśmy po okolicach dworca kolejowego (skończył nam się 10dniowy pakiet Internetu na telefonie). Zwiedzanie w dzisiejszych czasach z google maps to kaszka z mleczkiem. Bez tych map jest zdecydowanie trudniej. Dzisiaj odnaleźliśmy drogę dopiero jak Gosia zlokalizowała Seullio – czyli dawną estakadę drogową przekształconą w kładkę i ogród.

Jutro wycieczka do strefy zdemilitaryzowanej. Atrakcja turystyczna Korei numer 1. Odbędziemy ją akurat w czasie spotkanie prezydentów obu Korei. Tu na miejscu, chociaż oczywiście widzimy to w mediach, nie ma wokół tego wielkiego szumu. Widzimy pojedyncze osoby z planszami „zjednoczenie!”, „zjednoczenie, ale najpierw denuklearyzacja”, „żadnych rozmów z Kim Dzong Unem”. Trzy opcje dzielące społeczeństwo.

4 komentarze

  1. Gosia, dlaczego Bartek nie mógł sprawdzić działania lokalnego alkoholu 🙂 ? Myślę, że byłby to dobry eksperyment 😉 i ile wniosków można byłoby z niego wyciągnąć.
    Bartek, nie daj się kolejnym razem ;).
    Bardzo podobają mi się budowle otoczone wodą :).
    Ależ ten świat mały albo Kraków wielki, że z Agnieszką spotkaliście się na wakacjach 😉

  2. My jestesmy na wakacjach, Agnieszka w pracy:) soju trzeba przełożyć na Polskę, przy czym to jest po prostu nuedobry alkohol.

  3. Próbowaliśmy lokalnych alkoholi i ten jeden mocniejszy jest mocno średni, więc po co się nim dalej delektować ?

  4. Ok, nie wiedziałam, że jest słaby 😉 w takim razie cofam wypowiedź o eksperymencie ;).

Dodaj komentarz