Dzikość – taki był plan, który zrealizowaliśmy. Historia szukania noclegów na Fidżi nie jest zbyt skomplikowana, chcieliśmy czegoś na Yasawach, czyli rajskich wysepkach i czegoś na głównej wyspie. Booking na głównej wyspie wszystkie noclegi proponował nad oceanem, z jednym wyjątkiem. Namosi Eco Retreat, 70 minut szutrowej drogi w głąb wyspy. Koncepcja zgodna z europejską modą, wszystko ekologicznie i prosto. To co zastaliśmy na miejscu jest rzeczywiście całkowicie ekologiczne.
Jak to wygląda – jesteśmy w środku lasu deszczowego, otaczają nas lasy i góry. Najwyzszy szczyt Fidżi ma 1300mnpm. Wszedzie wokół jest zielono, klimat jest zbliżony do okolic nadoceanicznych, tylko mniej wiatru i więcej deszczu. Mieszkamy nad brzegiem rzeki, całkiem sporej, ale takiej, którą można przekroczyć boso, co zresztą zrobiliśmy. Od miejsca, w które nas przywieziono do naszego domku jest około 400 metrów, a 15 metrów to przejście przez rzekę, bez mostku, kładki, tratwy.
Nasz domek nie posiada luksusów, chyba, że za taki uznać moskitierę. Nie ma prądu, zresztą w calym „ośrodku” go nie ma. Woda w kranie płynie z górskiego potoku. Do kranu i toalety (całkiem cywilizowanej) mamy 50 metrów, ta odległość ma znaczenie ja chce się siku o 2 w nocy. W domku właściwie jest tylko łóżko, okna i drzwi są umowne, bo nawet na noc się ich nie zamyka (dałoby się je zamknąć, ale po co). Właściciel nas poinformował, że chociaż są węże, jaszczurki i pająki to nic nie stanowi śmiertelnego zagrożenia, więc możemy spać spokojnie.
Trzy razy dziennie dostajemy świetne jedzenie, w całości pochodzi z olbrzymiego ogrodu obok ośrodka, oprócz tuńczyka z puszki, który pochodzi z supermarketu. Nasze jedzenie jest prawdziwie lokalne i takie jakim zjadają miejscowi. Jemy dużo kasawy, taro, zieleniny, której nie znamy, dopiero co zerwane ananasy (!), banany prosto z drzewa, jajka od kur, które chodzą wszędzie po okolicy, mleczko kokosowe. To wszystko razem podane na różne sposoby jest przepyszne. Różnimy się tym od miejscowych, że zachwycamy się ich jedzeniem, a oni naszym – na wieczorną sesję kavy przenieśliśmy solone orzeszki ziemne, które okazały się hitem. Każdy cieszy się tym co nie codzienne.
Zajmują się nami dwie Panie Mili i Maria, które gotują, przygotowały noclegi, parzą nam herbatki z listków drzewa cytrynowego (które też rośnie za płotem, nie jakieś torebki ze sklepu) i pilnują żebyśmy im zglaszali, co planujemy zrobić. I z tym robieniem mamy trochę problem. Nie ma prądu, zasięgu, wifi. Nie ma też niestety opcji spacerowych, niby w bliskiej okolicy są trzy wioski, ale dano nam do zrozumienia, że sami nie możemy iść, a jakos głupio tak z przewodnikiem. Nie ma restauracji. Czas spędzamy na leżeniu, czytaniu, kąpielach rzecznych. Byliśmy też na spacerze pod lokalną górkę, poszliśmy z rana, na oko weszliśmy 50 metrów do góry, ale wróciliśmy totalnie spoceni i zmęczeni. Trochę nam to wybiło z głowy inne spacery. Brakuje opcji resortowych, czyli basenu, kajaków i atrakcji typu plecenie koszyka z liści palmowych. Co tu dużo mówić wyszła z nas europejskosc i po 24 godzinach obejrzeliśmy sobie ściągnięty wczesniej serial na tablecie, a że Bartkowi skończyła się książka to w ruch poszedł czytnik. Ot tyle wychodzi z próby odejścia od elektroniki.
To co robi duże wrażenie to dzieci, które godzinami bawią się w rzece, pomagają rodzicom w pracy na roli, sprawnie obchodzą się z maczetami. W trakcie przygotowywania dla nas kokosa, maczetą bawił się 5latek. Ku naszej uldze, szybko mu ją zabrano. Przede wszystkim dzieci są wiecznie uśmiechnięte. Aż przyjemnie popatrzyć.
Wokoło naszego ośrodka są trzy wioski, w sumie mieszka w nich około 500 ludzi. Jest szkoła, kościół, prymitywny sklep, no i wiosce jest prąd, a niektórzy mają nawet anteny satelitarne telewizji Sky, pewnie po to żeby oglądać rugby, które jest tutaj super popularne. Młokos prowadzący nas na lokalny pagórek potrafił wymienić wszystkich zawodników rugby, którzy z okolic poszli w świat i było tych zawodników wielu. Raz w miesiącu w wiosce jest turniej siódemek w rugby. Siódemki to taka odmiana rugby.Odmiana, która jest sportem olimpijskim. Fidżi zdobyło złoto w Rio de Janeiro i jest to jedyny medal olimpijski w historii. Lokalne gazety poświęcają kilkanaście ostatnich stron tej dyscyplinie, przynajmjiej w weekendowym wydaniu. A informacja, że reprezentacja siódemek wyjechała na turniej w Dubaju była na pierwszej stronie.
Wizyta tutaj dała nam dużo informacji z pierwszej ręki, o tym jak tu się żyje. Nie poruszalismy trudnych tematów, w szczególności problemu etnicznego. Praktycznie po połowie ludność Fidżi stanowią Hindusi i Malanezyjczycy (pierwotni mieszkańcy). To prowadziło w przeszłości do niepokojów społecznych, a nawet przewrotów wojskowych, z których ostatni miał miejsce w 2006 roku. Wybraliśmy sobie ciekawy czas na przyjazd, bo dwa tygodnie temu były wybory, które często prowadzą do niesnasek. Szczęśliwie, jest spokój pewnie dlatego, że władze utrzymała rządząca frakcja.
Trudny temat to też kwestia pieniędzy, jest nam głupio odpowiadać na pytania ile kosztował lot, albo sałatka w resorcie wiedząc, że wioski nie są majętne. Z drugiej strony samo takie pytanie stawia nas w niekomfortowym położeniu, ale spotykamy tu prostych ludzi bez wyuczonej, europejskiej ogłady politycznej.
Gosia ma nową koleżankę – 7 letnią Tracy. Pływaliśmy razem w rzece, graliśmy w siatkówkę, lokalną grę planszową, a nawet piliśmy razem kavę. Zgodnie ze zwyczajem dzieci mogą pić kavę, ale tylko jedną miseczkę. Mimo wszystko dosyć liberalne i nowoczesne podejście. Pijąc kavę można się odurzyć.
Dwa dni spędziliśmy w eko resorcie, a trzeci na wycieczce wokół wyspy. Rano pożegnaliśmy się z naszymi gospodyniami. Jeszcze tylko przejście przez rzekę i 200 metrów pod górkę z naszymi plecakami w pełnym słońcu (50°C) i w drogę.
W sumie przejechaliśmy od Navua do Nadi 300km, wcześniej z Nadi do Navua 200km, czyli obwód nie jest strasznie długi ale droga jest czasochłonna. Jakość dróg jest w porządku, taka polska droga powiatowa. Natomiast ograniczenie prędkości to 80kmh wszędzie, w terenie zabudowanym 50kmh, dla autobusów i ciężarówek 60kmh. Drogi kręte, więc trudno wyprzedzać, jedzie się powoli. Fidżijczycy znani są z szalonej jazdy stąd te ograniczenia. Dodatkowo na wjeździe i wyjeździe z każdej wioski są wysokie progi zwalniające, nie sposób w takich warunkach łamać orzepisy drogowe. Bartka te progi doprowadzały do szaleństwa. Widoczki rekompensowały średnie tempo.
Na trasie minęliśmy stolicę, musieliśmy się rozliczyć za eko pobyt. Nie wiadomo, gdzie mieliśmy głowy, ale chcieliśmy płacić kartą. Suva nie zachwyca, ale wygląda jak miasto – całkiem spore. W centrum nawet kilkupietrowe budynki, McDonalds, kina, supermarket – tak europejsko. Natomiast architektura niezbyt ciekawa. Warto zwrócić, podobno, uwagę na jedyne na Fidżi muzeum. Nam zabrakło czasu. Ciekawa sprawa, bo północne Fidżi różni się od południowego. Te pierwsze jest rzadziej zabudowane i wygląda jak wrzosowiska. Południe jest turystyczne i pokryte lasem deszczowym. Warto było objechać żeby dostrzec tą różnicę.
Z trasy i Fidżi mamy kilka obserwacji:
– Fidżi jest pięknym krajem, z rajskimi plażami
– niestety miejscowi są chytrzy na pieniądze turystów i oczekują gratyfikacji za wszystko.
– Resorty są drogie, mało jest opcji dla klasy średniej. Dominują 5* hotele, za gruby pieniądz, w których goście w opniach narzekają na brak serwisu poduszkowego…
– turyści nie ruszają się poza swoje enklawy, w wielu miejscach byliśmy jedynymi białymi
– na Fidżi wieczorową porą można się poczuć jak w Krakowie. Miejscowi mają w zwyczaju dosyć powszechnie palić śmieci. Jednego wieczoru w Nadi smog przypominał ten krakowski. Nieraz widzieliśmy też wyrzucanie śmieci za okno z jadącego samochodu.
– około zmroku wszystkie boiska są zajęte, młodzież gra w rugby albo fussball. Puste są tylko pozamykane boiska szkolne, jak w Polsce w latach 90tych.
– częsty, choć prymitywny transport publiczny i widziane czasem z trasy hostele pozwalają wierzyć, że możliwe są budżetowe wakacje. Wyłaczając bilet lotniczy, w obie strony trudno zejść poniżej 5.000pln.
To nasze subiektywne opinie z krótkiej 10 dniowej obserwacji. Fidżi byłoby na podium miejsc godnych polecenia, ale kwestie finansowe zostawiają niesmak. W efekcie wydaje się, że to miejsce dla ludzi z zasobnym portfelem.
Nas stać tylko na takie bogactwo, najbardziej ekskluzywna woda w czasach Almy:
Alez zdobyliscie duzo dzieci ;). Fajna ta przeprawa przez rzeke :P. Czy wczesniej wiedzieliscie, ze taka atrakcja Was czeka? Jakie buty sa do tego godne :)?
Nie wiedzieliśmy, mieliśmy sandały, ale potem używaliśmy takich pełnych butów do wody. Klapki by nam pospadały, bo był całkiem spory nurt. Najbardziej obawiałam się, że się wywalę z plecakiem i wszystko będzie mokre 😉
Fantastyczne zdjecia, taki styl eko to mi sie podoba:) I tyle zieleni, ze az samo patrzenie uspokaja. Mozna sie rozmarzyc, zwlaszcza siedzac w biurze od wschodu do zachodu slonca ogladajac za oknem smogowo-deszczowy krakowski klimat;)