Tajlandia – początek

Podobno ludzie już nie kolekcjonują rzeczy, tylko doświadczenia. Im dłużej prowadzimy tą stronę tym bardziej utwierdzamy się w przekonaniu, że to będzie najlepsza pamiątka. Dzięki temu, że opisujemy nie umknie nam nic z tego, co robiliśmy. A dalej działamy intensywnie, chociaż pogoda nie ułatwia sprawy.
O ile opisywanie naszych spostrzeżeń dotyczących Korei i HK mogło nam ujść na sucho, o tyle w Tajlandii z uwagi na sporą ilość znajomych, którzy tu byli możecie nas łapać na uproszczeniach. Nam po dwóch dniach wydaje się, że wszyscy jeżdżą tu jak wariaci, a na ulicy decyduje większy. Jeżeli tak nie jest zachęcamy do komentarzy, w tej i innych kwestiach.
Przylecieliśmy wczoraj o poranku. Znowu sprawna odprawa, przejście granicy. Zakup karty sim z internetem za 40pln na miesiąc, pociąg do miasta za 7pln. Ceny na lotniskach też potwierdzały to czego się spodziewaliśmy. Tajlandia jest tania. Obiad w prostej knajpie można zjeść za 8pln na głowę. W trochę lepszej za 20pln. Wydatki się zwiększają jeżeli chce się piwa, a strasznie się chce. Do tej pory regularnie duże piwo kosztuje tyle, lub więcej niż danie główne.
Jedzenie jest świetne, zdecydowanie najlepsze z tego, co jedliśmy. Przy czym przekrój mamy niewielki, bo Gosia na 3 z 4 posiłków jadła pad thai – taki makaron na słodko, z mięsem i warzywami. Póki, co ostrość też nie doskwiera, bo najczęściej jest podana na osobnym talerzyku z infomacją, że to na talezyku jest ostre. I rzeczywiście jest.



W ramach zbierania doświadczeń ekserymentujemy ze śodkami transportu. Był już tuk tuk, taxi, pickup pasażerski, łódka po kanałach Bangkoku, oraz pociąg. Tuk tuk bardzo orzeźwia przy miejscowej pogodzie, odczuwalna temperatura 37 stopni. Dzisiaj nas trochę uderzyło jak chwilę pochodziliśmy na słońcu. Taxi najwygodniejsze, szybko, klimatyzacja, ale i najdroższe. Za radę Marka, kolegi który pomógł nam stworzyć trasę po Tajlandii cenę przejazdu negocjujemy przed wejściem, pewnie płacimy więcej niż taksometr, ale nikt nie każe nam płacić milionów, dwa w końcu będziemy umieli szacować i wycenić trasę. Łódka po kanałach bez historii, z wyjątkiem prawie metrowych jaszczurek i martwych ryb (które, z wielką radością, pokazywał sternik. Wspomniany pickup, to pickup przerobiony na minibus jeżdżący po określonej trasie, cena rewelacyjna, wygoda i poczucie bezpieczeństwa dużo słabsze. Osobny akapit należy się kolei.



Nigdy nie jedź, jak piłeś. W szczególności nie zostawaj pasażerem pick upa po piwie. Brakuje jeszcze zdjęć tuk tuka i pickup. Pojawią się niedługo.
Kolej! Trzykrotnie po Tajlandii będziemy jeździli nocnym pociągiem. Pierwszą taką podróż odbyliśmy z Bangkoku do Chiang Mai. Wiedzieliśmy, że w wagonie może być zimno, z uwagi na klimatyzacje. Było super zimno, pierwszy raz na wyprawie Bartek ubrał długue spodnie. Gosia spała w kurtce i bluzie, plus dodatkowo przykrywała się ręczniko-pościelą, a i tak było zimno. Ciuchy na Nową Zelandię, z nieruszanego samego dna plecaków poszły w ruch. Na naszą kolejną przeprawę jutro będziemy przygotowani.
Stan pociągu przypomina nocne, sypialne PKP. Szału nie ma, ale tragedii też nie. Zaskoczyła nas ilość białych turystów. Bo właściwie trzeba być debilem żeby zamiast samolotem (taniej i szybciej) decydować się na „zug”. No ale szukamy doświadczeń. Na pewno jest bezpiecznie, po pociągu szwęda się dużo różnych służb mundurowych. Podobno są jakieś nowe, chińskie wagony o lepszym standardzie, może jeszcze na nie trafimy.

Chiang Mai to miasto w górach, na północy Tajlandii. Podobno stolica elektronicznych nomadów, informatyków, którzy mogą pracować z każdego miejsca. Klimat miał być przyjemniejszy, na razie nie jest. Miasto wypełnione jest świątyniami buddyjskimi, niestety brak informacji o nich w języku angielskim przy samych świątyniach, więc ograniczymy się do zdjęć.











Przepraszamy, ale zdjęcia powyżej są kompletnie poplątane. Warto się poprzechadzać po starym mieście Chiang Mai, warto było wyjechać na pobliską górę do Doi Suthep. Natomiast jako troglodyci mamy takie spostrzeżenie, że świątynie są do siebie bardzo podobne. Uwagę zwraca wszechobecne złoto i bardzo liczne pudełka na jałmużnę.
Góra koło świątynii pozwolìła nam spojrzeć z góry na miejscowość. Tylko nie wiemy, czy to Chiang Mai, czy Radom bo puste lotnisko w dole.

W Bangkoku poza spacerem po Khao San, czyli miejscowych Krupówkach. Byliśmy też w muzeum Jima Thompsona, amerykanina, który w latach 50tych dorobił się na handlu jedwabiem. Bardzo fascynowała go lokalna kultura, więc jego dom zachowany do dziś to połączenie klasycznych tajskich chatek, otoczone pięknym ogrodem.




Ostatnie zdjęcie to my w chwili relaksu.
Dzisiaj jeszcze food tour po lokalnym targu, ale z przewodnikiem, więc rozszerzymy znajomość lokalnego jedzenia. O tym, co jedliśmy za dwa dni, wraz z relacją z drugiego epizodu kolejowego i pierwszych zdjęć z naszego resortu nad morzem.

Dodaj komentarz